top of page

Przesunąć Galaktykę, to jak wyjść z depresji.

Zdjęcie autora: Marcin KapturkiewiczMarcin Kapturkiewicz

Zaktualizowano: 25 lip 2024



Jest taki ból, którego nie da się opisać zwykłymi słowami, odpowiedniego opisu nie znalazłem też w żadnej z książek. To ból przy, którym ten fizyczny to tylko mżawka, a nawet gdy nazywamy go cierpieniem, to określenie i tak nie jest wystarczające. Jego sila mogła by nawet przesunąć galaktykę!


Psychologia mówi, że największy ból jaki możemy doświadczyć to czas narodzin. Wychodzimy na świat w fizycznym uścisku, w nagłym i nieodwracalnym procesie separacji od kosmosu i uczucia nieważkości, gdzie wody płodowe otaczały nas zewsząd niczym ocean gwiazd. Pierwszy oddech jest jak pożar naszych płuc. Tlen wdziera się bezlitośnie wypełniając nas ogniem życia. Nie jesteśmy w stanie tego powstrzymać. To miejsce narodzin, gdzie spotyka się życie z jego przepotężną siłą, gdzie siły bólu tworzą życie, gdzie dobro i zło splata się w jedno tak, że nie ma między nimi różnicy. Ta potężna siła od tej chwili nadaje pęd organizmowi i pozwala tłoczyć sercu tlen prosto z powietrza do najodleglejszych zakamarków naszego ciała. Nie ma chyba momentu w którym jesteśmy bardziej bezbronni i bezradni. To taka chwila, gdy niczym kosmonauta w trakcie niezabezpieczonego spaceru, zostajemy odcięci od pępowiny i zaczynamy swój własny lot w otchłań, zwanego życiem.


Dziwny to moment. Radość przeplata się ze łzami, a my całkowicie zależymy od tego czy więź zerwana fizycznie powstanie w sferze psychicznej dając nam poczucie tożsamości z obiektem zewnętrznym. Lecz czym jest ów obiekt zewnętrzny? Należy zapytać. To inny człowiek, powie wprawiony w zawodzie psycholog. A jeśli go nie ma, to co? Na czym mamy oprzeć swój wewnętrzny świat, żebyśmy mogli tak po prostu nadal żyć?

Jak Ziemi potrzebne jest Słońce, tak samo i nam niezbędny jest punkt odniesienia, o czym mów psychoanalityczna teoria relacji z obiektem, dzięki któremu możemy poruszać się w wewnątrzpsychicznym świecie oraz na zewnątrz. Są osoby, które w tym nadzwyczaj trudnym momencie w rozumieniu psychicznym nie mają czego się złapać. One są nie tyle co niekochane lub znienawidzone, one spotykają się z obojętnością czy też z nicością. Pozostają bez jakiegokolwiek bodźca mogącego pchnąć ich cząstkę, tak aby rozpoczęła swój lot w nieznane, czyli życie.Ta chwila dla wielu z nas może stać się wiecznością.


Życie ma jednak większą siłę niż śmierć jak twierdził filozof i wówczas gdy nie możemy zaczerpnąć oddechu z życiodajnej siły nadającej pęd z zewnątrz, w ułamku sekundy, a nawet szybciej niż prędkość światła odwraca się uwaga psychiczna z zewnętrznego do wewnętrznego świata, który to pochłania nas jak czarna dziura. Dochodzi do uczuciowej implozji warunkowo utrzymującej nas przy życiu. Jej ceną jest ból. Ból nie fizyczny i przez to nieobserwowalny z zewnątrz. Cichy i tak nieuchwytny, lecz jakże przerażający. Ból o sile mogącej przesuwać galaktyki. Gdyby był słyszalny to jak w wierszu Herberta o Marsjaszu na jego dźwięk słowik niewątpliwie skamienieje a drzewo straci liście. Być może przerażenie postaci z obrazu Edvarda Muncha „Krzyk” jest też dobrym porównaniem zaobserwowania tego uczucia, gdyby dało się je zobaczyć. Ta siła z jaką mamy wówczas do czynienia samoistnie wprawia w ruch nasz unikalny, wewnętrzny wszechświat. Nazywany przez psychologów poznawczych „Głębią”.


Czym zatem jest ta Głębia? Czym jest ten wewnętrzny wszechświat? To nasza psychika, w której pomieszczamy wszystkie nasze uczucia. W Głębi odnosząc się alegorycznie do znanego nam świata fizycznego mamy do czynienia z kosmosem, w którym zawarte są galaktyki, nieskończona liczba gwiazd, planet, księżyców i wszelaka znana i nieznana nam materia. To głębokość nie mająca określonego końca. Nawet mityczny Tartar w porównaniu z nią wydaje się być błahostką. Galaktykami przykładowo możemy nazwać wewnętrzne stany świadomości znane tylko nam, gwiazdami istotne dla nas miejsca. Planety to kochani i znaczący ludzie, a księżycami nazwijmy idee trzymające nas przy życiu. Według Zygmunta Freuda w Głębi zawierają się id, ego i superego, a według Carla Junga procesy uczuciowe, intelektualne, wyobraźnia, symbole o znaczeniu archetypowym, zawarte np. w dziełach sztuki, snach czy też rytuałach.


Jednym ze stanów jakie towarzyszą nam w życiu psychicznym to stan depresyjny. Można go opisać jako sytuację, w której zbyt daleko udaliśmy się w głąb wewnętrznego wszechświata gubiąc zarazem możliwość powrotu do jego początków – do kontaktu ze światem zewnętrznym lub ze znanym nam w nim bezpiecznym miejscem. Inaczej opisuje to zjawisko np. Melanie Klein jako tak zwaną „Fazą ponownego zbliżenia”, poprzedzoną wątkami „Separacyjno indywaduacyjnymi” . Tak czy inaczej Depresja w języku łacińskim oznacza dosłownie „głębokość”. To stan o którym pisał równie uznany psychoanalityk Donald Winnicott w taki oto sposób: „To dobrze móc się ukryć, ale katastrofą jest nie zostać odnalezionym”. Tak mniej więcej wyobrażam sobie właśnie przestrzeń psychiczną, w której istniejemy i w której często latami trwamy bezradnie, odczuwając skutki straszliwej choroby, zmory dzisiejszych czasów – depresji. Zwanej dawniej melancholią. Depresja ukazuje problem przede wszystkim egocentrycznych postaw rodzicielskich. Rodzące się dzieci wydają się być spełnieniem narcystycznych potrzeb, norm społecznych, kulturowych, religijnych czy też realizacją oczekiwań innych członków rodziny. Rodzimy się i od razu zostajemy sami. By nie umrzeć w tej samotności zwracamy się do wewnątrz, co jak wcześniej pisałem jest często jedynym ratunkiem, który z czasem może stać się zmorą. Ta sama siła, która pozwoliła nam przetrwać, w późniejszym czasie w stanie depresji staje się bólem psycho-fizycznym nie do zniesienia. Bardzo często potrafiącym odbierać życie. Osoba tkwiąca w melancholijnej głębi autentycznie pochłonięta jest śmiercią, żyje nią i realizuje jej wytyczne. To tak jakby umierać na własnych oczach i w dodatku nie móc nic zrobić by temu zapobiec. Giną marzenia, ideały, człowiek odcięty jest od rzeczy w świecie zewnętrznym, jak autystyczne dziecko. W konsekwencji to powolne obumieranie ciała na rozkaz chorego aparatu psychicznego. Ta sama siła, która kiedyś pozwoliła nam pozostać żywymi, w chorobie staje się śmiertelnym zagrożeniem. Ale nie zapomnijmy, że ból to również energia. Jak wskazują najnowsze badania w tej dziedzinie każdy impuls psychiczny wywołuje określony stan fizjologiczny zarówno potencjalny na płaszczyźnie psychicznej, jak i kinetyczny, dotyczący ciała (Z. Freud)


W depresji czujemy niemoc. Czujemy się jak ten kosmonauta podczas niezabezpieczonego spaceru, który zbyt daleko oddalił się od stacji i nie bardzo wie jak powrócić. Cóż on może czuć w takiej sytuacji? Pewnie z początku lęk i przerażenie. Potem złość i panika. Jego mózg pozostawiony tak przez dłuższy czas przełącza się w tryb bezradności, która uruchamia wewnętrzną falę agresji i cierpienie psychiczne. Z początku ból fizyczny. Dokładnie jak w procesie zapadania na depresję, który z minuty na minutę zamienia się w nieznośną udrękę psychiczną. Ta jest już nieporównywalnie silniejsza, a jednak niewidoczna. Czy to nie jest przypadkiem opis tego jak wpadamy w tą otchłań beznadziejności i bezruchu psychicznego gdy chorujemy. Kto walczy z tą chorobą ten pewnie wie o czym mówię. Kto zna temat z własnego otoczenia mam nadzieję, że też rozumie. Krzyczymy lecz nikt nas nie słyszy. Płaczemy z bezradności i walczymy z poczuciem winy, lecz odpuszczenia brak. Chcemy umrzeć i chcemy żyć jednocześnie. Chcemy żeby ktoś nas odnalazł lecz nienawidzimy tych którzy nas zostawili i boimy się być odnalezieni. Stajemy się czarną dziurą w jednej z milionów galaktyk z której nie sposób się wydostać.


Jak wrócić? Jak przesunąć galaktykę, która zasłania nam dom? Odpowiedź może być wiele, choć mnie wypada powiedzieć, że nie wolno się poddawać. Trzeba walczyć. Jest wiele technik psychoterapeutycznych, które świetnie mogą nam w tym pomóc. Nie zapominajmy też o lekach. Powiedział bym, że w takiej sytuacji musimy sami odciąć pępowinę i wyruszyć w swoją indywidualną, często samotną drogę, by poznawać własny kosmos i jego najodleglejsze zakamarki. Podobnie jak małe ciekawe życia, niesforne dziecko. Ta sama siła bólu psychicznego, która nas tam wrzuciła musi zostać wykorzystana i zamieniona na działanie dzięki której będziemy mogli się poruszać we własnym „sosie”. Poszczególne galaktyki muszą stać się naszymi emocjami, słońca muszą stać się miejscami znanymi tylko nam, po których tylko możemy stąpać. Księżyce - marzeniami i idami, a planety ludźmi nam bliskimi. Każde z tych miejsc musi zostać zaakceptowane jako nasze terytorium, odwiedzone i poznane. Cały wszechświat ma należeć tylko do nas.


Do tego wszystkiego potrzebny jest czas. Nie da się tego zrobić ad hoc. Pisała o tym Melanie Klein i Zygmunt Freud, że w depresji niezbędny jest właśnie ten jakże ważny czynnik - czas, żeby móc szczegółowo zrealizować nakaz badania indywidualnej rzeczywistości. W wyniku tego badania energia popędu związana z bólem zamienia się na działanie i zaczyna poruszać oraz nadawać znaczenie poszczególnym obiektom. W tym skomplikowanym świecie, każda cząstka ma swoje miejsce i znaczenie. Każde uczucie, każdy sen, każde mrugnięcie powieki. Każdy najmniejszy element zawiera się w życiu i odgrywa swoją rolę. Fachowo cały ten proces w psychoterapeutycznym języku nazywa się fazą separacyjno-indywiduacyjną, o której wspomniałem wcześniej.

W niej albo zdecydujemy się wyruszyć w nieznane, albo zostaniemy i pochłonięci przed depresję. Poznawanie własnego wszechświata to jednak trudna i ciężka praca z początku przypominająca syzyfowe zmagania. Gra jest jednak warta świeczki. Wszakże walczymy o swoje życie, o własne szczęście a przede wszystkim o zdrowie. Depresja na dzień dzisiejszy w większości przypadków jest chorobą uleczalną. Nie znaczy to jednak, że walka z nią jest łatwa. Nie. W większości przypadków to wręcz wyzwanie nie tylko dla osoby, która jej doświadcza ale i dla jej bliskich. Czasem przegrywamy, bo depresja jest nierównym przeciwnikiem i nie gra „fair”. Mamy jednak zdobycze naukowe i medyczne, które tą wojnę wygrywają. Dobrze jest jak nie jesteśmy sami na polu bitwy. Ważne by rodzina wspierała i rozumiała chorobę. Zacznijmy choć by od wizyty u lekarza, poczytajmy nim podejmiemy odpowiednie kroki. To trochę tak jakbyśmy przygotowywali się do zdobycia najwyższego szczytu Ziemi albo mielibyśmy zanurkować w największą głębinę. W tych przygotowaniach, które już same w sobie są leczące niezbędna jest też osoba znająca się na takich „wyprawach”. To psychoterapeuta. Nie zawsze każdemu konieczny, choć ja uważam, że bez takiego specjalisty nie sposób sobie czasem poradzić. Pamiętajmy, że rekonwalescencja wymaga czasu i zaangażowania. Często nawet kilku lat. Same leki nie zawsze załatwią sprawy. Cytując Antoniego Kępińskiego, podążajmy więc za własnym indywidualnym mitem, a ja powiem za marzeniami.


23.01.2020 Marcin Kapturkiewicz, red. 2024

 
 
 

Comentários


bottom of page